Tuesday, December 23, 2008

"Wigilia", czyli z łacińskiego "vigilia" znaczy "czuwanie" lub "straż nocna"


Wigilia i Święta Bożego Narodzenia to bodajże najpopularniejsze święto religijne na świecie. Ale czy wszędzie tak samo się je obchodzi?

Nie trudno odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, że "nie". Już nawet w samej Polsce sposób ochodzenia tych świąt, zestaw potraw wigilijnych, sposoby przystrajania stołu, itd. różnią się w każdej części kraju: grzybowa z łazankami czy barszcz z uszkami, kapusta z grzybamia może z grochem, kładziemy sianko pod obrus a może obok półmisków na wierzchu, itd.

A jakie zwyczaje panują na świecie? Moje zaiteresowanie tym tematem być może jest uzasadnione faktem, że w tym roku po raz pierwszy spędzam święta poza domem. Szykując się zaś do owych Świąt tutaj, na Wyspie, nie uszło mojej uwagi, że tradycja, mimo że wywodzi się z jednego źródła, ewaluowała (ulubione słowo mojej mamy) w przeróżny sposób w każdym kraju. I tak, że zacytuję Wikipedię (i tu zostanę od razu skrytykowane przez grono naukowe w myśl zasady, że do źródeł interentowych należy mieć ograniczone zaufanie :P):

"W Wielkiej Brytanii praktycznie Wigilii nie obchodzi się. W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia charakterystycznym daniem obiadowym jest pieczony indyk z borówkami. W Wigilię rozdają prezenty, jak w innych krajach oczywiście. Zwyczaj jest także taki że w szkole dzieci dają sobie nawzajem prezenty. Jest to charakterystyczny zwyczaj dla dzieci. Wigilii nie ma również w Holandii i coraz częściej w Belgii, gdzie zamieniana jest na uroczyste śniadanie świąteczne w restauracji. We Francji najważniejszy jest obiad świąteczny, z pasztetem z gęsiej lub kaczej wątróbki, ostrygami i wędzonym łososiem. Powszechnie podczas Wigilii jada się mięso, zwłaszcza indyka. W Danii podczas Wigilii podaje się pieczoną kaczkę a na zakończenie ryż z migdałami. W Austrii na wigilijnym stole znajduje się karp lub kaczka, a w Niemczech kiełbaski i sałatka kartoflana. W Norwegii podczas Wigilii podaje się żeberka ze świni albo/i gotowane mięso owcze lub specjalne danie przygotowane z solonej oraz gotowanej ryby (która wcześniej leżała w ługu sodowym przez 2-3 dni), gdzie następnie bywa podawana z boczkiem. Potrawa ta nazywa się Lutefisk. W Belgii Wigilia jest dniem przeznaczonym na ceremonie religijne i przedstawienia upamiętniające narodziny Jezusa. W Grecji w świąteczny wieczór dzieci chodzą od domu do domu i zbierają słodycze w zamian za śpiewanie kolęd. Na każdym stole znajdziemy Chleb Chrystusa, duże słodkie bochenki w różnych kształtach i z różnymi zdobieniami. Drzewka świąteczne nie są w Grecji popularne. W krajach pozaeuropejskich związanych z katolicyzmem spotyka się rysy charakterystyczne dla danej kultury. Boliwijczycy w Wigilię święcą własnoręcznie wykonane figurki. Następnie trwa całonocna zabawa. W Kolumbii świętuje się już od 8 grudnia, przystrajając krzewy ozdobami i lampkami. Nie ma wieczerzy, ale po ostatniej mszy świętuje się przez całą noc. W Meksyku, gdzie święta są obchodzone w atmosferze religijnej, typowym zwyczajem jest piniata. Na Filipinach przez cały okres adwentu zdobi się domy i ulice oraz przedstawia się szopkę z udziałem aktorów. W Kamerunie, gdzie święta przypadają na okres wakacji i wzmożonych prac polowych, Wigilia jest dniem wolnym; pali się wówczas ogniska, czyta Biblię i śpiewa pieśni. A w Panamie dużą uwagę przywiązuje się do świecidełek za oknem. Wieczerza wigilijna nie istnieje. W wielu domach jest to normalny dzień jak każdy inny".

A co jeszcze głosi tradycja wigilijna? Otóż podobno sposób w jaki ten dzień upłynie odzwierciedla cały następny rok. Także miejcie się na baczności drodzy Blogowicze! Wstańcie rześcy rano, bądźcie uprzejmi dla sąsiadów, pomóżcie rodziców w świątecznym pichceniu, nakarmcie chomiki, wyprowadźcie pieski na długi spacer i podrapcie kota za uszkiem.

A ponadto - miłych i spokojnych Świąt Wam życzę i do siego roku!

Autor-ka
Skrzat-ka


Tuesday, December 16, 2008

Krótka historia o małych szczęściach


Pewnego dnia wstało słońce. W ogródkach życie kwitło już od paru godzin. Koty wracały z nocnego polowania, żeby cały dzień wylegiwać się na parapecie, ptaszki ćwierkały zawzięcie, jeden głośniejszy od drugiego, a w oddali słychać już było brzdęk butelek z mlekiem. Wszystko zgodnie z ustalonym porządkiem dnia.

Promienie słońca przedarły się przez szparę w zasłonach i obudziły Dziewczynę. Lekko wybudzona leniwie obróciła się na drugi bok, żeby przytulić się do swojego mężczyzny. "Kolejny wspólny poranek", pomyślała i uśmiechnęła się do siebie sennie.


Saturday, December 13, 2008

Londyńczycy


"Londyńczycy". Serial, czy może raczej zjawisko z którym się ostatnio spotkałam, a którego premiera ominęła mnie jak jeszcze mieszkałam w Polsce. Doprawdy, czy tak postrzega polską emigrację "ojczyzna". Czy wg naszego rządu każdy Polak kończy w rynsztoku, każda dziewczyna to prostytutka na Soho, a każdy mężczyna to potencjalny diler albo pijaczyna spod śmietnika pod kolumną Nelsona? Czy jest to może kolejna manipulacja, która ma za zadanie odstraszyć przed opuszczaniem kraju, wynaturzyć Anglików, przedstawić karykaturę człowieka na emigracji, przegranego, zrezygnowanego, który musi kraśc, kłamać, sprzedać się za sen o lepszym życiu?

Ja również jestem emigrantką. Od ponad półtora roku szczęśliwie żyję na Wyspie. Właśnie obroniłam tytuł magistra na tutejszym Uniwersytecie, jestem uznanym pracownikiem w mojej branży, a teraz zaczęłam w pełni finansowany doktorat. Moi znajomi, Polacy, to studenci wszelkich stopni i kierunków: od filozofii i prawa po cybernetykę, to pracownicy naukowi, kierownicy aptek, architekci. Ciężko nazwać nas ludźmi przegranymi. Czemu więc nie robi się seriali o nas, ludziach którzy są doceniani, którzy dopiero tutaj poznali smak sukcesu, o ludziach którzy spełniają swoje marzenia.

Może dlatego, że byłby to zbyt jaskrawy obrazek. Dowód na to, że może się udać. Że nie musimy być niańczeni przez kraj, który o nas nie dba. Że sami dajemi sobie radę, przemy do przodu, rozwijamy się, odnosimy sukcesy i jesteśmy w tym najlepsi.

Na koniec mam tylko jedną rzecz do napisania: kochani, nie dajcie się manipulować! Miejcie swoje zdanie i nie traćcie odwagi i wiary w swoje marzenia. One są do spełnienia!


Friday, December 12, 2008

Fenomenalna kobieta


Ostatnio oglądałam film. To znaczy, no może nie takie znowu ostatnio, bo w koncu koniec trymestru zmusza do wysiłku (mój się zakończył dokładnie o 23.57 zeszłej nocy), więc i przyjemności trzeba sobie dawkować, na zasadzie: przeczytam jeszcze dwa artykuły, wysiągnę trzy wnioski i wtedy obejrzę 30 minut ulubionego filmu". Sam film należał do jednej z moich ulubionych kategorii, gdy mózg pracuje na 50% normy nocnej, a mianowicie mało-ambitny-ale-za-to-sympatyczny :P Wiele filmów należy do tej kategorii, czasem zastanawiam się czy nie zbyt dużo. Filmy z tego rodzaju składają się z prostej fabuły, charyzmatycznego bohatera lub, jak w tym przypadku, bohaterki (w tej roli jedna z moich ulubionych aktorek, czy może raczej osobowości - Queen Latifah) i oczywiście szczęśliwego zakończenia. I już widzę jak moja mama zgrzyta zębami, więc szybciutko prostuję - szczęśliwe zakończenie szczęśliwemu zakończeniu nie równe. Nie mówię o ckliwych komedyjkach niby-to romantycznych, gdzie w 8 milionowym mieście (powiedzmy Londyn), oni właśnie na TEJ ulicy, albo na TYM moście, właśnie w TYM momencie się spotkają i buch! Magia! Pocałunek z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną w tle! Bo takie zakończenie zamiast człowieka podbudować to jeszcze bardzie przygniata. Musicie przyznać, że każda w miarę zdroworozsądkowa osoba jest w stanie przeporwadzić wstępny rachunek prawdopodobieństwa zajścia powyższej sytuacji i nic tylko sznur na szyję i siup! Otóż nie! Filmy, które klasyfikuję jako mało-ambitne-ale-za-to-sympatyczne mówią o tym, że na przyjaciół można liczyć i że jak człowiek coś bardzo mocno postanowi to musi się udać (to akurat znam z doświadczenia nie tylko swojego, że działa!).

Ale wracając do owego Filmu. Otóż, co usłyszałam to przepiękny wiersz o wspaniałej kobiecie, fenomenalnej kobiecie, która kryje się w każdej z Nas.

Mary Angelou "Phenomenal woman"

Pretty women wonder where my secret lies.
I'm not cute or built to suit a fashion model's size
But when I start to tell them,
They think I'm telling lies.
I say,
It's in the reach of my arms
The span of my hips,
The stride of my step,
The curl of my lips.
I'm a woman
Phenomenally.
Phenomenal woman,
That's me.

I walk into a room
Just as cool as you please,
And to a man,
The fellows stand or
Fall down on their knees.
Then they swarm around me,
A hive of honey bees.
I say,
It's the fire in my eyes,
And the flash of my teeth,
The swing in my waist,
And the joy in my feet.
I'm a woman
Phenomenally.
Phenomenal woman,
That's me.

Men themselves have wondered
What they see in me.
They try so much
But they can't touch
My inner mystery.
When I try to show them
They say they still can't see.
I say,
It's in the arch of my back,
The sun of my smile,
The ride of my breasts,
The grace of my style.
I'm a woman

Phenomenally.
Phenomenal woman,
That's me.

Now you understand
Just why my head's not bowed.
I don't shout or jump about
Or have to talk real loud.
When you see me passing
It ought to make you proud.
I say,
It's in the click of my heels,
The bend of my hair,
the palm of my hand,
The need of my care,
'Cause I'm a woman
Phenomenally.
Phenomenal woman,
That's me.


Sunday, November 23, 2008

Góry jesienne...


Góry jesienne mają w sobie coś magicznego. I niby od lata aż tak dużo się nie zmieniło (poza temperaturą :P) to już można wyczuć pewne wyciszenie - przyroda pomału szykuje się do snu. Kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie: żółte, czerwone, bordowe i brązowe liście krzewów tu i ówdzie przykuwają oko wśród ciemnozielonej kosodrzewiny. I choć poranne przymrozki dają o sobie znać to jeszcze gdzieniegdzie można posilić się późnymi jagódkami smakującymi wprost wyśmienicie dla strudzonego turysty.


Można więc się zacząć zastanawiać czemu szlaki są opustoszałe, ludzi dużo mniej, skoro takie cuda kryją się na dobrze wydeptanych ścieżkach. Każdy turysta dobrze wie że jesienna pogoda w górach należy do najbardziej zmiennych i nieprzewidywalnych bodajże w ciągu roku. Trudno jest trafić na piękny, słoneczny dzień na piesze wędrówki i coraz częściej się zdarza, że wychodzimy w promieniach słońca, a wracamy w strugach deszczu o ile nie podmuchach śniegu. Ale mimo to warto zaryzykować i wybrać się w któryś z pierwszych tygodni września na mały rekonesans. I nawet jeśli budzimy się na małym "niedomaganiu" a za oknem nisko wiszące chmury to tym bardziej należy się sprężyć i czym prędzej ruszyć na szlak, bo na szczycie może na nas czekać miła niespodzianka.

A żeby nie być gołosłowną oto co zobaczyły dwie Anie jak pewnej późnowrześniowej niedzieli wdrapały na Kasprowy Wierch:


i nawet Giewont wyglądał inaczej pod pierzynką z mgieł. W istocie - Śpiący Rycerz:


Na zakończenie, jeżeli nie wybraliście w tym roku na podbój żółto-czerwonych szczytów to bardzo polecam umieścić jesienny wypad w kalendarzach na przyszły rok.

Tuesday, November 18, 2008

Zakupy w Londynie

W Weekend spotkałam się z kuzynką w Londynie. Jak to się mówi: "Jeśli góra nie przyjdzie do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry". Czyli - jeżeli brakuje czasu by spotkać się w rodzinnym mieście to trzeba się z rodziną na świecie umawiać. Hahahaha. Co przypomina mi inną przygodę kiedy we wrześniu w drodze do Zakopanego, spotkałam się w Krakowie z dwoma koleżankami jeszcze z liceum. Obie z Siostrą jechałyśmy w Tatry, a one wracały z Bieszczad. No i fart chciał, że się wszystkie w Krakowie spotkałyśmy. I było fantastycznie, a oto zdjęcie ze wspólnego jadłowcinania na krakowskim Kazimierzu (restauracja znajduje sie w bylym zakladzie krawieckim, ul. Szeroka 1):


No ale wracając do tematu: jeżeli ktoś z drogich Czytelników będzie wybierał się na szaleństwo zakupowe do Londynu proponuję zabrać nieprzyzwoicie dużą ilość pieniędzy nawet jeżeli macie z nią wrócić. I mimo że sama mieszkam w mieście, w którym nagromadzenie sklepów na m2 odpowiada pewnie natężeniu ludności, to i tak oczywiście wróciłam z zakupami. Niech to! Nigdy więcej nie wybieram się na zakupy z Kamelą, Domino i Agatką! Never again! Ehh ta słaba, kobieca wola...

Przede wszystkim pełne zaskoczenie - ceny naprawdę nie były z Marsa (...tylko od producenta), i nawet sklep sportowy na samym Picaddily Circus miał takie ładne przeceny że każda z nas wyszła z wielką siatą dobroci: Kamelka z kolejną parą butów (i mówię ci, że nie były takie same jak te co kupiłaś dzień w cześniej bo miały INNY kolor!) a ja z wielkim plecakiem turystycznym :P. Z kolei Primark na Oxford Street, olbrzymi dwupiętrowy POTWÓR jest miejscem absolutnie zabronionym do odwiedzania w weekend, gdzie zagęszczenie ludności na pewno nie odpowiadało normom przeciwpożarowym. Ale za to piwko w jedynym bodajże pubie koło Trafalgar Square było absolutnie wyśmienite.

Otwarcie przyznaję - nie lubię Londynu. Za dużo ludzi, za dużo aut, za dużo spalin, za głośno. No i to metro - koszmar na szynach! Ale czasem mam potrzebę zachłyśnięcia się wielkim miastem, wyrwać się z małego miasteczka w którym mieszkam i poczuć się znowu częścią metropolii. No cóż, nikt nie jest doskonały zapewne :)

Sunday, November 2, 2008

Zadusznie

Dziś Zaduszki. Poszłam z tej okazji do kościoła, jako że jeżeli nie nad grobem to choć "zaocznie" chciałam pomodlić się troszkę za zmarłych, za moich kochanych dziadków, za babcie, za krewnych.

Tegoroczne Zaduszki kolejny raz spędzam poza Gdańskiem i jakoś jest mi tak strasznie smutno. To ciekawe jak nie docenia się wielu rzeczy mając je na co dzień. Piszę to bardziej jako potwierdzenie dobrze znanej prawdy bardziej niż jakieś nowe odkrycie. Nie ma zniczy, nie ma pięknie ozdobionych cmentarzy, nie ma spotkania z rodziną... w takich chwilach człowiek przyzwyczajony do pewnego sposobu obchodzenia tego święta czuje osamotnienie w swojej potrzebie "zapalenia świeczki".

Tradycja to rzecz jednocześnie piękna i trudna. Piękna bo mieć korzenie i świadomość przynależności do rodziny, do kultury jest wspaniała, ale przebywając z dala od domu, z dala od bliskich potrzeba podtrzymywania tradycji niknie, czy to z lenistwa, czy braku czasu i środków, czy też z przekonania że sami dla siebie nie jesteśmy wystarczającym powodem. Błąd. Im okoliczności są mniej sprzyjające tym mocniej trzeba pamiętać o tym skąd się wyrosło i kontynuować tradycje w miejscu w które przyszło nam wrastać.

Ja przynajmniej postanowiłam spróbować.

Sunday, October 26, 2008

Asertywność


Kupiłam rower. No niby nic wielkiego, z drugiej ręki, ładnie utrzymany, chowany w szopie, i do tego z bagażkiem, słowem - dobry zakup. Ponadto ładny kolor, 18 przerzutek, no i cichutki, nie to co mój obecny rower co tak hurgocze, że mnie z kilometra słychać.

Ale już po piewszej rundzie po placyku wiedziałam, że albo siodełko będzie na śmiesznie wysokim poziomie i do tego cofnięte do tyłu, albo ta rama jest po prostu za mała. Ale mimo wewnętrznych głosów mówiących mi żeby się nie spieszyć - kupiłam go. No bo właściciel latał koło mnie, dokręcał, odkręcał, przesuwał, podnosił, cały się upaćkał smarem i szkoda mi się zrobiło.

No ale teraz jestem uziemiona z drugim rowerem w moim ogródku.

No i proszę mi powiedzieć: czemu tak ciężko jest czasem po prostu powiedzieć "nie".


Wednesday, October 22, 2008

Zdjęcia profilowane

Weszłam ostatnio na Naszą Klasę i tak mnie uderzyło: zdjęcia profilowane. No dobrze zacznę może bardziej po polsku bo paru znajomych się znowu przyczepi, że rodzimego języka używać nie potrafię. Poprawnie - zdjęcia profilowe, innymi sowy takie jakie użytkownik internetu meiszcza na wszelakich interaktywnyhc serwerach od Naszej Klasy na wskroś przez Facebook-a, aż po StudiVZ i hi5.

Użyłam trochę specjalnie słowa "profilowane", żeby podkreślić ilość potu z czoła (i innych miejsc na ciele), które kosztuje ewentualnego profilanta ich udoskonalenie. Bo przecież celem każdego profilanta jest przedstawienie siebie jako "bożyszcza nastolatek/nastolatków (w zależności od gustów)". Wobec powyższego zdjęcia "profilowane" wyglądają jak najprzychylniej, najatrakcyjniej, najszaleniej, a my sami - najpiękniej i najmłodziej (coby ta Monika z VIB zobaczyła jaka piękna jestem po X latach, a Tomek z IVC niech żałuje że mnie nie poprosił do tańca na balu maturalnym :P).

Czego to my nie robimy: spadochron, nurkowanie, konie, wspinaczka, oj ach! tylko pozazdrościć. Prawie jak szynka w sklepie na wystawie: oj taka jestem chuda, zero tłuszczu, i taka kształtna, bezzmarszczkowa, w sam raz na kanapkę.

Oj oj oj :)

Saturday, August 2, 2008

Żaboskoczek


"Poetycznie"

Ah! jak cudownie być żabką wesołą
co skacze sobie niewinnie

w zachwyt wprawia tłum wkoło

gdy susy wywija zwinnie.


Zdjęcie dedykowane wszystkim dorosłym, coby nie zapominali o tym dziecku które drzemie w każdym z Nas pod płaszczykiem poważnego wyrazu twarzy, butów na obcasie i pod plakietką "Dyrektor X"/"Prezes Y".

Monday, July 28, 2008

Powrót ze świata umarłych dla świata :)


Witajcie po dłuuuugiej przerwie, która dobiegła WRESZCIE końca z chwilką refleksji nad zimnym Kronenbergiem nad jeziorkiem i hukiem wybuchów w Gotham City, czyli z czego ciężko zasłużony odpoczynek składać się powinien: spacer, zimne piwko i wizyta u X Muzy :)

To ciekawe o ile lżej się człowiekowi robi, gdy odda tą pierwszą wersję pracy do oceny i choć ma świadomość, że to jeszcze nie koniec bo poprawki, bo obrona, bo coś tam, to mimo wszystko zamknięcie wszystkiego w jakiś konkretny wymiar stronicowy napełnia nadzieją i sprawia, że słońce znów pięknie świeci, że ptaszki pięknie ćwierkają, że chmury znów są dla nas widoczne po miesiącach trzymania nosa na kwintę.

Dzisiaj miałam pierwszy dzień i ostatni wakacji. Ale przeżyłam go fantastycznie do A do Z. I nie chodziło o wyprawę niewiadomo gdzie, bo nawet spacer oklepanymi ścieżkami po długim okresie zamknięcia staje się egzotyczną wycieczką.

Pozdrawiam Blogowiczów

Thursday, June 19, 2008

Cisza internetowa...

...nadal trwa.

Wybaczcie kochani za ten absolutnie niedopuszczalny brak newsów, ale cóż poradzić - magisterka idzie pełną parą. Właśnie weszłam w fazę: "Starcie Tytanów, czyli już prawie na finiszu".

Odezwę się niedługo, a tymczasem zamieszczam foteczkę z pobytu pewnych dwóch osobniczek u pewnej trzeciej osobniczki aktualnie rezydującej na Wyspie, która kiedyś świat miała u swych stóp, a obecnie robi skwaszoną minę do całkiem niezłej gry (Wyspa, nie Trzecie Osobniczka).

A oto i Trzy Gracje (choć tylko buziulki widać :P):


Pozdrawiam naukowo,
mozolnie i burzowo

No ja a Kto niby?!

Thursday, May 8, 2008

Przeprowadzka

...czyli Skrzaty przenoszą się do Lasu Sherwood :)

...i cierpia z powodu braku neta ;(

Rozwinięcie tematu wkrótce :P

Tuesday, April 22, 2008

Oda do elektrowni jadrowej

O opary! O kominy!
Niech nikt nie robi krzywej miny
Widok grubych wiez chlodniczych
Kruszy piekno pól pszenicznych
Tu pierwiastkowe rozpady
tam radioaktywne odpady
Reaktory! Ludzie w kaskach!
Gdy wybuchnie bedzie miazga!

Powyzszy utwór zainspirowany zostal widokiem elektrowni jadrowej, polozonej w poblizu Daresbury Innovation Centre w pólnocnej Anglii, gdzie mialam przyjemnosc bawic sie mikroskopem na podczerwien (w centrum, nie w elektrowni) :D

Brak polskich znaków spowodowany jest angielska klawiatura.

Pozdrawiam serdecznie, podczerwono

Thursday, April 17, 2008

Kabarecik

I jak tu nie kochać pana Cleesa i Atkinsona.

Kabarecik o panu co trzymał pszczółki za czółki :)

A także - o dziwo! - reklama banku BZ WBK również z panem J.C. w roli głównej.

Reklama, czyli Commercial

Dla niektórych może okazać się nieco kontrowersyjna, ale osobiście - setnie się ubawiłam :D

Pozdrawiam!

Sunday, April 6, 2008

Prezecik dla mamy

A to małe "coś" co znalazłam na YouTube! w chwili wolnej między pisaniem raportu, przeglądaniem Naszej Klasy, uaktulanianiem bloga i robieniem sobie kolejnej kawy.

Ze specjalnymi przedwczesnymi życzeniami imieninkowymi:
Celine Dion - Because You loved Me

Buziaczki :*

Białawo

Proszę Państwa, nowina! Nad Anglia zawisły chmury...nie to akurat nie jest nowina...nowiną jest że to chmury śniegowe...no dobrze śniegowo-deszczowe. No bo czego tu się można spodziewać jak nie pruszo-kropienia skoro temperatura za oknem mocno plusowa :)

A było to tak:
Obudziłam się porankiem niedzielnym, a za oknem biało. Wpierw myślałam, że mam coś na rzęsach, wiecie jak to czasem bywa jak się późno idize spać a tu nagle jakaś bezwzględna dusza budzi cię o 7-mej rano. Potem myślałam że to może coś się do żaluzji przyczepiło... Koniec końców zorientowałam się, że to śnieg. Hura! Nie myślcie sobie że tylko dlatego że było wcześnie rano, moja inteligencja nie zdążyła się jeszcze aktywować. To w końcu nie karta kredytowa ani konto użytkownika portalu "nasza-klasa.pl", ona działa na okrągło, z przerwą na herbatkę o 10.30 i 15.30. Hihihihi.

W każdym razie wracając do sedna którym jest ten nieszczęsny opad - ślicznie wszystko wyglądało za oknem do momentu kiedy nie spojrzałam na chodnik i nie zobaczyłam tej mokrej breji krzyczącej głosem ślizgacza śniegowego: "nie wdepnij we mnie!".

No i tyle Proszę Was ze śniegu!...

A mogło być tak pięknie,
tak śłonecznie tak wiosennie
mrozik ścisnął, śnieg poprószył
i do łóżka pójść mnie zmusił.

Od czasu do czasu zauważyłam dobrze jest stworzyć sobie taki mały wierszyk na poczekaniu, coby język pozostał giętki, umysł trzeźwy, a pióro tępiło się/klawiatura zacinała się ze zgryzoty, że takie banialuki musi wypisywać.

Friday, April 4, 2008

Nie lubie budynków ze szkla i stali

No i stalo sie prosze Panstwa. Jak mozna sie bylo spodziewac (nie zebym byla nieskromna czy cos po prostu Ania zna swoja wartosc...ktora o dziwo! podskoczyla od czasu jak zaczelam obracac sie w wyspiarskich kregach) zostalam przyjeta bez gadania z pierwszej reki od razu na doktorat w Southampton i to w samym National Oceanography Centre (NOC), który jest jedynym takim centrum w calej Europie i wogóle "high class research facility" z nowoczesnym sprzetem, wielkim bezosobowym budynkiem, dlugimi korytarzamiz ktorych kazdy przypomina poprzedni, i...upps chyba z zalet przeszlam w wady. No sami widzicie jakie mam nastawienie.

A zaczelo to sie tak: zaaplikowalam do Reading Od peirwszego momentu jak zawitalam tam na peirwsza neioficjalna jeszcze rozmowe kwalifikacyjna, mialam odruch ucieczki. Moze jest to po prostu pewien odruch ktory mam od zawsze: niepewnosc w duzych budynakch ze szkla i stali, strach przed staneims ie srubka w maszynie, malutka zebatka w zegarze sciennym.

A co sie stalo pare minut temu - odpisalam ze odmawiam i caly czas mam ten rodzaj rozdraznienia z nutka podniecenia jaki charakteryzuje kupno nowej rzeczy: czy dobrze zrobilam? Juz slysze te wszystkie buuuuuu" i "co?????" i "jak to???" z Waszych ust.

Teraz pozostaje dokonczenie mojego nieszczesnego raportu do magisterki, zlapanie paru glebokich oddechów, zbesztanie siebie za brak zdolnosci ujezdzania dwoch koni naraz i liczenie na szczescie (choc jak mój promotor twierdzi - powinnam zaczac wiecej wiary pokladac w moje zdolnosci :P) przy walce o doktorat w Reading.

Jeszcze zajmie mi troche ochloniecie i dotarcie do równowagi, ale dobrze mi z decyzja ktora podjelam co moze swiadczyc tylko o jednym - ze byla "wlasciwa"!

Thursday, April 3, 2008

Kołowrotek

Pamiętacie Vianne, z filmu Lasse Hallströma "Czekolada"?
Zaczęła mi ostatnio przypominać mnie...do takiego wniosku doszłam przynamniej oglądając przed chwilą po-raz-nie-wiem-który końcówkę filmu. Ta niespokojność ducha, pewien strach przed zasiedzeniem się za długo w jednym miejscu bo tyle jest innych miejsc do zobaczenia, ludzi do poznania, przygód do przeżycia, wyzwań do podjęcia. Od zasiedzenia człowiek traci rozpęd, bo za dużo korzeni zaczyna go trzymać w ziemi, czuje się jak marionetka której przypięto kolejną linkę.

Jak nie zostać więźniem własnego ciała?

Zatrzymać się na dłużej, a jednocześnie zachować bystrośc umysłu i energię do poznania co jest za tym domem, za tym wzgórzem, za zakrętem?

Ile można tak biegać z miejsca w miejsce?

I skąd wiedzieć kiedy przestać?

Chciałabym to wiedzieć.

Wednesday, April 2, 2008

Kuti na krótko


Stała się rzecz:
ważna,
niesłychana,
zadziwiająca,
acz interesująca
mrożąca krew w arteriach
a mianowicie:

"Skrzat ścięła włosy!"

Tak proszę Waszmości
- po 8 latach konsekwentnej fryzury dzikuski z buszu, koszałka opałka, burzy z piorunami, czy jak tam jeszcze to bylo rozpoznawalne, włoski poszly pod nóż (w sensie nożyczki) a grzywka dostała kopniaczka-miniaturkę i eliksir coby szybciej rosła.

Cuda się dzieją proszę Państwa, Skrzaty po ulicach chodzą, a jaskółki strajkowały na strasie Londyn-Marakesz :D

I pomyśleć że to nie kto inny a mój Elmo czynił honory pani Fryzjerki i Stylistki w jednym...a właściwie po jednym, a żeby być zupełnie szczerym - po nie-jednym.

Ale efekt jest genialny! Zdolniacha...

Friday, March 28, 2008

Etapowiec - przełomowiec


Znowu oglądam filmy z Hilary Duff...to się stanowczo nie może dobrze skończyć. W takich momentach mam ochotę wrzasnąć na siebie: "Kobieto! Ocknij się! Nie jesteś już słodką nastolatką (gwoli ścisłości nigdy takową nie byłam)!". Obecnie jestem na etapie wyboru doktoratu (sami więc widzicie zapewne rozstrzał czasowy liceum vs. studia doktoranckie) co może wiązać się w przeprowadzką i zaczynaniem wszystkiego od nowa, a czuję się jakbym zaczynała liceum. Wydaje mi się, że to jakaś reakcja obronna organizmu po tych wszystkich stresach które mu zafundowałam ostatnio. Tylko patrzeć jak zaczną mi się paznokcie łamać i włosy rozdwajać. Uppps! Za późno. Nie byłam zbyt dobra dla mojego ciałka i teraz mi się pięknie odpłaca. Zaraz mamcia zrobi sobie kawkę z puszystym mleczkiem na zgodę...

(po chwili)

...mniaaaaam. Frapper(*) do mleka to po prostu genialny wynalazek.

Ale gdzie to ja byłam (w tempie nadświetlnym przebiegam wzrokiem powyższe wypociny)... aaaa tak. Filmy z H.D. O czym są? O zagubionych nastolatkach, o podejmowaniu ważnych decyzji, o byciu sobą pomimo nacisków ze strony społeczeństwa (rodzice, rówieśnicy). Może to co właśnie czuję nie przypomina tyle rozpoczynania liceum, tylko jego kończenie. Ten moment jeszcze przed maturą, kiedy zastanawiasz się co chcesz zrobić ze swoim życiem, bo wiesz że decyzja którą podejmiesz zadecyduje o paru kolejnych, najważniejszych latach twojego życia. Kiedy chcesz, żeby ta decycja była tą "jedyną właściwą", z jednej strony zapewniła ci pewny byt, ale jednocześnie szła w parze z twoimi zainteresowaniami. To jest ten moment kiedy krótkie słowa jak "tak" i "nie" mają największą moc, a ty bijąc się z myślami typu "czy podjąłem dobrą decyzję?" masz nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Bo jeżeli nie, to właściwie co?

Jestem na etapie "mam nadzieję" i zabieram się pisanie magisterki :)

(*) frapper - nazwa (chyba) mojej produkcji na urządzenie przypominające mini-mikser ze sprężysta końcówką która wirując spienia mleko (nie działa z zimnym mlekiem). Po wylaniu na kawę robi się taka bardzo smaczna pianka, którą można przyozdobić cynamomem albo kakao. Nie wiem dlaczego, ale kawa smakuje zupełnie inaczej-lepiej! ;).

Tuesday, March 25, 2008

Kupiłam lokówko-prostownicę

Kto zna mnie choć troszkę od razu się złapie za głowę i zakrzyknie z trwogą w głosie: "Skrzatku co się z Tobą dzieje na tej obczyźnie???" No nic się nie dzieje, co ma się dziać. To już nawet lokówki nie można sobie kupić bez komentarza? Na opakowaniu nic nie pisało, że są wliczone w cenę bo bym nie kupiła! Tak to właśnie jest-wszędobylska inwigilacja! :D

Ale dlaczego kupiłam lokówko-protownicę?

Bo wiosna idzie, a kobieta od czasu do czasu musi coś zmienić w swoim wyglądzie. Oczywiście nie byłabym przedstawicielką wyżej wymienionej grupy społecznej gdybym od razu nie wypróbowała nowego zakupu.

Efekt? Wstyd przyznać, ale zginął niecnie w burzy moich włosów. Niech to! Tyle czasu sterczałam przed lustrem, żeby uzyskać efekt, który mam bez wysiłku po umyciu włosów (nie licząc wysiłku związanego z umyciem włosów rzecz jasna).

Z żalem stwierdziłam, że nie jest to najefektowniejsza metoda jaką znam. Pozostaje mi wypróbowanie funkcji prostowania włosów i mieć nadzieję, że może tu efekty będą bardziej widoczne.

Pozdrawiam poświątecznie!

PS. Czy ktoś wie do kogo mogę wysłać skargę na zająca-wredotę, który przywłaszczył sobie mój prezent? :P

Friday, March 21, 2008

Wielkanoc Emigranta

W tym roku jak w poprzednim, będę spędzać święta "we dwójkę" z dala od domu-domu. I tu możecie się zapytać: "co to jest dom-dom?" Takie to już życie emigranta, że nawet ciężko odróżnić rozmawiając z rodziną dom rodzinny od domu na codzień. Bo i jedno dom, i drugie dom. Anglicy rozdzielają to na "dom-dom" jako dom rodzinny, oraz "dom" - na miejsce, w którym się mieszka na co dzień. I tego się trzymajmy.

Ale do rzeczy :)

Dzisiaj gotowaliśmy kapustkę z grzybami. I ten zapach roznoszący się leniwie po mieszkaniu uzmysłowił mi jak wielką rolę odgrywają zapachy, zwłaszcza te z dzieciństwa. I choć sceneria się zmienia, to uczucie zbliżających się Świąt - pozostaje.

W tym duchu życzę wszystkim Wam ciepłych i radosnych Świąt Wielkiej Nocy. Nie jedzcie za dużo, pijcie do momentu zachowania pozycji pionu, śmiejcie bez umiaru i odpoczywajcie bez wyrzutów sumienia.

Thursday, March 20, 2008

Hayati odchodzi...

Dzisiaj jest bardzo smutny dzień. Moja koleżanka z pracy wraca do rodzinnej Malezji. Życie w tej firmie już nigdy nie będzie takie samo. To ciekawe w jakim stopniu poszczególni pracownicy nadają pewien nastrój, pewien charakter firmie w której pracują. Oczywiście nie mówię tu o gigantach typu Proctor&Gamble. Mówię o takich małych firmach, gdzie znasz wszystkich bez względu na to czy pracują w twoim dziale, czy nie. Wiesz kto kupił nowy samochód, a kto pojechał do Tajlandii. Wiesz kto został babcią, a komu nie poszła analiza ;)

I niby wiem nadal będziemy w kontakcie, w końcu mamy XIX wiek i większość znajomości podtrzymywana jest za pomocą mejli, chat-ów i SMS-ów. Ale to nie to samo co bezpośredni kontakt - tu napewno każdy sie ze mną zgodzi.

Hayati była pierwszą muzułmanką jaką poznałam, osobą która zmieniła moja opinię odnośnie macierzyństwa, małżeństwa i życia, że trzeba sprostać temu co kolejny dzień przyniesie i nie tracić czasu na zastanawianie się "dlaczego ja?", "czemu mi się to przydarza, a nie Pani Z. z naprzeciwka?". Bo bez poświęcenia - nie ma zwycięzstwa.

Do zobaczenia Hayati!

PS. Nie myśl ze cię nie odwiedzę wkrótce w tej Malezji - fundusz podróżniczy uruchomiony :P

Sunday, March 16, 2008

I znowu cię zaniedbuję blogusiu mój kochany

No i wyszło szydło z worka. Jak tylko coś to ja chowam głowę w piasek i nic nie piszę. Bo po co?!

Wstyd mi bardzo, więc piszę choć słów kilka (ktoś z zapałem może dodać: "wróbla Ćwirka") co następuję:

O godzinie 8 rano dnia dzisiejszego (niedziela) zostałam brutalnie obudzona przez moją drugą połówkę światłem z łazienki. Podkreślam: światłem. Nie wszyscy pracują w niedzielę-prawda?! Więc protestuję wobec takiemu traktowaniu uczciwie śpiących po uczciwie przepracowanym tygodniu, za uczciwe wynagrodzenie, w uczciwych godzinach pracy, podróżujących uczciwymi pociągami, popijających uczciwą kawę z baru na dworcu, eeee.... no dobrze dośc już tej uczciwości bo wkrótce będziemy mieli nadprodukcję...

..w każdym razie mój niebywały sen o niedźwiedziu, namiocie wojskowym, moich kuzynkach i przemieszczaniu się po łące w pełnym oprzyrządowaniu narciarskim (sic!), został rozwiany, udał sie do Krainy Snów o Nieznanym Zakończeniu (KSNZ). Co mi pozostało jak nie doczłapanie się po omacku do kuchni, sprawdzeniu że za oknem jest wrednie, mokro, paskudnie i że czeka mnie dzień z zajęciami świetlicowymi, a następnie wstawienie marimby na kuchenkę, i przy jednostajnym dźwięku rozruchu laptopa rozkoszowanie się świeżą kawką z zabujczą (w sensie kalorycznym) pierzynką bitej śmietany. Wobec takiego idyllicznego początku dnia, czyż nie możnaby go lepiej skończyć jak lodami z białą bombą kaloryczną?

Ubieram się więc czym prędzej i śmigam co sił w nogach do sklepu!!!

Tuesday, February 12, 2008

Wyznaniowo

Ostatnio zauważyłam, że na wielu portalach (typu Facebook, MySpace, etc.), pada pytanie o wyznanie. Niestety w opcjach, które prowadzący serwer proponują, nie mogę znależć nic choć troszkę zbliżone do moich na ten temat zapatrywań. Biedny los Chemika, choć mam przeczucia, że osób mi podobnych jest więcej, na przykład Bracia i Siostry (w końcu mamy równouprawnienie) Informatycy.

Zapytacie: dlaczego?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Otóż, każda osoba pracująca z jakimkolwiek sprzętem elektronicznym zgodnie powinna mi przyznać rację, że ów sprzęt staje się jej nowym bogiem/wyznaniem/"talking squid"/czy innym uosobieniem sił nadprzyrodzonych. Kończy się na tym, że prowadzisz z nim/nią interesujące dyskusje, śpiewasz mu/jej piosenki i modlisz się do niego/niej bardzo gorąco, bo anuż się obrazi i odmówi współpracy w przełomowym momencie?

I proszę się nie śmiać i zarzucać mi infantylość i herezję. Bo gdy jest godzina 18, i jedyne o czym marzę to pójść WRESZCIE do domu, a mój chromatograf nadal odmawia współpracy, moje ciśnienie, zazwyczaj grupo poniżej normy, podnosi mi się wykładniczo, a chęć użycia młotu pneumatycznego/kosiarki/innego chromatografu w celu zadania ran tłuczonych kusi coraz bardziej.

Wobec powyższego zakrzyknę z przekonaniem (ku ogólnym krzykom pogardy i nagany): "All Hail GC-MS!!!" oraz na wszelki wypadek: "I Love RESEARCH!!!"

(podziałało??? no zobaczę jutro :P)

Saturday, February 2, 2008

Czas na kawusię

Witam Kawoszy!

Termin Kawosz używam w stosunku do ludzi, którzy trzecią rzeczą jaką robią o poranku to przygotowanie sobie w nabożeństwie Kawy, nawet jeżeli znaczyłoby to spóźnienie się do pracy/na zajęcia/na autobus/na pociąg/do kolegi/do kościoła/etc. Pisząc trzecia mam na myśli, że jest ona następstwem pierwszej i drugiej. Pierwsza "rzecz" zakłada planowanie jakiejś wielce wysublimowanej formy tortury względem budzika, żeby zardzewiał w zawilgociałym zegarkowym lochu i dał Nam spokój po wsze czasy; druga to półprzytomny spacer po ciemnym mieszkaniu w poszukiwaniu włącznika światła, z równoczesnym obijaniem się o teoretycznie nieistniejące drzwi, lodówkę i kable od komputera.

Ale wróćmy do tej Kawy, która nie jest bynajmniej zwykłą kawą rozpuszczalną (patrz: małe litery - wyraz pogardy). Kawa zostaje bowiem przygotowana w kafetierze lub marimbie i wtedy jej aromat unosi się po całym mieszkaniu (tutaj zakładam standardowe M3 lub M4, nie jakąś hajdawerę dwupoziomową :P). Jaka to kawa? - to już sprawa osobista każdego Prawdziwego Smakosza. Może być to więc Kolumbijka albo Etiopka, Cappuccino albo Mocca, z odrobinką cynamonu albo likieru, itd.

Poniżej zamieszczam przepis na moją Małą Czarną pod Pierzynką:

Parzymy mocną kawę (w marimbie lub kafetierze) z dodatkiem:
- 1/2 łyżeczki kakao,
- szczyptą cynamonu,
- szczyptą soli (dla bardziej wyrazistego smaku),
- szczyptą pieprzu (dla dodania ostrej nutki).

Wlewamy do filiżanki, dodajemy odrobikę likieru (najlepiej Bailey lub jemu podobny) a wierzch przykrywamy pierzynką bitej śmietany. Dodatkowo można przyprószyć tartą czekoladą lub cynamonem, albo dodać polewy czekoladowej.

Ostrzeżenie dla Potencjalnego Konsumenta: Kawa przyrządzona wg powyższego przepisu jest kaloryczna jak diabli i równie diabelnie PYSZNA!

Pozdrawiam Wszystkich Kawoszy!

Sunday, January 20, 2008

VAT+2

Trzeba stanąć przed faktem dokonanym - jestem starsza o kolejny roczek.

No cóż. Nie będę rozlewać łez o taką błahostkę, i już!

Bo kobieta ma tyle lat na ile wygląda (co w moim przypadku plasuje się gdzieś koło okrąglutkiej 20-tki) :>

Wystarczy uśmiech od ucha do ucha, dwa warkoczyki, wypad od czasu do czasu na fantastyczny musical i efekt gotowy!

Do dzieła dziewczyny!

PS. Poniżej zdjęcie (trochę ciemne...bo ciemno było) sprzed Palace Theatre na West Endzie, gdzie oglądając SPAMALOT (na podstawie filmu "Monty Python and the Holy Grail") pracowałam "ciężko" nad zachowaniem wiecznej młodości :)


Tuesday, January 15, 2008

Pada, pada i....no pada :(

W dzień taki jak ten kiedy od rana, a właściwie od nocy poprzedzającej rano, z nieba cieknie jak z rury w zlewozmywaku, nie pozostaje nic innego jak zakopać się w kocyk z dobrą książeczką/ ciepłą herbatką z konfiturką/filmem, etc.

Gorzej jeżeli taki dzień wypada jak dziś - we wtorek. Kiedy trzeba się zwlec ciemnym świtem (bo bladym tego nie nazwę skoro potykam się w ciemnościach pokoju zanim nie dotrę do lampy), wyjść na to paskudztwo, odbyć własną Drogę Krzyżową do pracy, być przytomnym żeby nie wysadzić laboratorium, a potem z tym krzyżem dawaj w strugach deszczu z powrotem do domu. No po takim dniu nie ma się siły na nic więcej jak wyciągnięcie nóg i kieliszek wina/kufel piwa w zaciszu i suchości 4 ścian własnego mieszkanka.

Ale jak tu rozwijać życie towarzyskie? Pozostawiam to na razie bez odpowiedzi :>

Saturday, January 12, 2008

Nostalgia za Wiedniem

Od czasu do czasu, ta chwilką lub inną, jakiś powiem wiatru, czekolada Milka w Sainsbury, albo Muscat w sklepie monopolowym, przypominają mi Wiedeń - miasto moich marzeń, mój drugi dom, w efekcie część mnie którą zostawiłam gdzieś po drodze i teraz to puste miejsce wzdycha i tęskni.

Ktoś mógłby się zdziwić, że to tylko miasto, kolekcja betonowych budynków, samochodów, tramwai, wąskich uliczek i nieprzebranych mas turystów. Dla mnie stał się czymś więcej... może to co odróżniło TO miasto od innych jemu podobnych, było tylko kwestią tego, że miałam możliwość bycia jego Mieszkańcem. Mogłam włóczyć sie po Wiedniu bez końca, w miejsca nie odwiedzane przez przejezdnych, zobaczyć Wiedeń w promieniach słońca, skąpany w kroplach deszczu, przysypany płatkami śniegu, Wiedeń rozświetlony dekoracjami świątecznymi i z typowym Weihnachtsmarktem, z Glueweinem i lodami Zanoni&Zanoni, Wiedeń z Lasku Bulońskiego i Wiedeń z dachu Wydziału Chemicznego Politechniki. I tak stał się moim drugim domem.

Bo czymże nie jest nasze miasto rodzinne niż kolekcją wspomnień, które tworzą więź z każdą uliczką, kafejką, parkiem, klubem i - a może przede wszystkim - z ludźmi.

Saturday, January 5, 2008

Tere-fere w otoczce

List od jednej z naszych czytelniczek:

"Właśnie siedzę nad notatkami i nie mogę się skupić. W poniedziałek mam egzamin! A właściwie dwa i jakoś tak mnie ciśnie w żołądku. I niby swoje się już studiowało, i miałam poważniejsze o niebo egzaminy, to jakoś sama idea "egzaminu" wprowadza niepokój. Zaraz pojawia się szereg pytań (i to nawet przed otwarciem zeszytu): czy zdam? czy będę miał/-a łatwe pytania (notabene często trudniejsze niż te niby-trudne)? czy dam radę ściągnąć? Proszę pomóżcie!"
Zdesperowana, 23

Droga Zdesperowana! Przede wszystkim rozluźnij się. Jak sama wspomniałaś przechodziłaś przez to już niejednokrotnie, więc znasz "scenariusz". Opracuj plan powtórek na parę dni przed egzaminem, pij dużo relaksujących herbatek (najlepiej firmy Balwa), kapieli (olejki zapachowe PALMOHIVE) oraz nabiałów (polecamy zwłaszcza Damone). Cała nasza Redakcja trzyma za Ciebie kciuki! Powodzenia!
Redakcja


Jeżeli macie podobny problem zadzwońcie na naszą bezpłatną infolinię, a Wróżka Asthomaria powie Wam czy regularne spożywanie serka homogenizowanego Damone wpływa na poprawę ukrwienia palców u stóp.
Dzwońcie już teraz: 08WA86BEZNADZIEJNASYTUACJA232300.

Nasza Redakcja pragnie podziękować firmie BALWA, PALMOHIVE oraz DAMONE za szczodre dotacje na fundusz noworocznych bonusów dla Zarządu Redakcji (Mercedesy sprawują się znakomicie, a zdjęcia z Fiji prześlemy w przesyłce kurierskiej w przeciągu tygodnia).

[Kochani Czytelnicy Bloga: proszę nie szperać po kioskach i doprowadzać Pań w budce do szewskiej pasji - tych listów nie da się znaleźć w żadnym znanym (i nieznanym) czasopiśmie, gazecie, brukowcu, ulotce, dodatku do Wyborczej, ani etykiecie na butelce Pepsi]

Tuesday, January 1, 2008

Noworoczne "co-i-jak"

...czyli dobrze znany każdemu obyczaj sporządzania listy postanowień co to ktoś będzie i nie będzie robił, co solennie przed sobą samym i innymi obiecuje, i jakie plany kreśli na kolejny rok. Notabene wierzyć mi się nie chce, że to już 2008 rok!

No ale do rzeczy.
Mimo, że we wszystkich tegorocznym życzeniach noworocznych przykazywałam wszelkie powyższe listy powyrzucać czym prędzej i to PRZED wybiciem 12-tej, sama w ukryciu jedną sporządziłam. No i jak tu nie być nazwanym dwulicowym ;)

A oto i sama lista (tylko proszę nie zgapiać bo to nieetycznie :P):

1. Będę jeść mniej makaronów (papa pesto, chlip!) i ziemniaków, a więcej kasz i ryżu (niech żyje sushi i bar One O'Eight)

2. Rzucam mufinki jako najpyszniejszy słodycz, mocno uzależniający, pyszny do kawy...ale KAWY nie rzucę! Co to to nie! Życie jest na to za krótkie, a wstawanie do pracy za wczesne :P

3. Po raz kolejny postanawiam nie mieszać szampana/win musujących z jakimkolwiek innymi alkoholem w ilości większej niż dwa palce (na grubość nie długość!). Człowiek doświadczony a głupi jak jakiś pierwszoroczniak. Wstyd Aniu!

4. W labie będę przez cały nosiła rękawiczki ochronne i pracowała (jak najczęściej) pod wyciągiem. Bez takich, że "mnie się nie ima" czy "złego nie bierze". Jak pisze, że trujący, powodujący podrażnienia, toksyczny dla środowiska itd. to znaczy że tak jest! A to wszystko przez to, że choć pracuję w labie nieco ponad pół roku to już dopadła mnie największa słabość chemików - zblazowanie :P

5. Regularnie uaktualniać bloga, choćbym miała pisać, o tym bączek przeleciał z kwiatka na kwiatek, kalafior się zepsuł w lodówce, a droga na uniwerek bardzo mi się się dłużyła :)

6. Skończę z pisaniem list postanowień, hihihi.